Akcja PZU ruszyła już jakiś czas temu, ale nie miałam jeszcze okazji odnieść się do niej. Mimo iż reklamą zajmuję się zawodowo i każdą kampanię odruchowo analizuję pod kątem wizerunku i strategii marki, tym razem postaram się spojrzeć na sprawę "po ludzku". I jako kierowca z "Baby on board".
Porozmawiajmy o empatii na drodze.
Często myślimy, że wariaci drogowi to inni, nieznani nam ludzie. A tymczasem każdy z nas ma w rodzinie lub wśród przyjaciół kogoś takiego. Więcej - każdy z nas jest potencjalnie wariatem drogowym, bo definicja wariactwa nie kończy się na tzw. "ciężkiej nodze", ale obejmuje mnóstwo innych, mniejszych grzeszków, które mogą doprowadzić do tragedii.
Wszyscy chcemy wrócić do domu i chcemy, by wrócili Ci, których kochamy. To takie proste. A jednak często zapominamy, że o to w tym wszystkim chodzi.
W codziennym zamieszaniu, pośpiechu, stresujących korkach, tracimy całą empatię, zapominamy o priorytetach. Dlatego wściekamy się na innych kierowców i coraz mocniej naciskamy pedał gazu, mimo że zyskujemy dzięki temu... tylko kilka minut. Naprawdę, liczyłam.
Często ofiarami naszej drogowej wściekłości padają ludzie, których stereotypowo szufladkujemy. Kobiety, starsi ludzie, kierowcy z innych miast (mocny stereotyp warszawski), posiadacze określonych modeli samochodów.
Może warto wykrzesać w sobie choć iskrę zrozumienia, skoro wszyscy mamy w domu kogoś, kto na nas czeka?
A jak to jest z tymi, którzy naklejają na swoje auto naklejkę "Baby on board"?
W ramach propagowania empatii na drodze, postaram się wyjaśnić, co to właściwie oznacza. Bo bynajmniej nie prośbę "Błagam, nie walnij we mnie! Zabijesz dziecko!", jak to kiedyś analizowała jedna z blogerek. Sama nie mam takowej tabliczki, ale ponieważ zazwyczaj jeżdżę w towarzystwie Potomka, doskonale wiem na czym polega ekwilibrystyka jeżdżenia z małym pasażerem.
Podstawowy błąd polega na niewłaściwym definiowaniu zjawiska.
Nie jeździmy Z DZIECKIEM. Jeździmy POD WPŁYWEM DZIECKA.
I to właściwie wyczerpuje temat.
Kiedy jeździsz "pod wpływem", nie panujesz nad swoimi reakcjami, masz opóźniony refleks, a nawet jeździsz slalomem. Dlatego też auto naznaczone takowym znakiem należy traktować z podejrzliwością i dużą dozą współczucia.
Dlaczego?
Wyjaśniam bezdzietnym:
- Kierowca pojazdu jest niewyspany. Na pewno.
- Ma 20-minutowe opóźnienie w wyjściu z domu, bo rajstopki nie pasowały do spódniczki....
- ...albo pędzi jak szalony, bo za 5 minut zamykają przedszkole.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest właśnie torturowany rytmicznymi kopniakami w siedzenie i dźgany badylem.
- Kierowca jest dręczony werbalnie, straszony natychmiastową defekacją lub śmiercią głodową.
- Może prowadzić poważną, filozoficzną, wychowawczą lub żenującą rozmowę.
- Musi dostarczać rozrywki znudzonym pasażerom. Od 10 minut szuka "ulubionej piosenki" w radio, śpiewa, klaszcze, opowiada bajki i opisuje uroki krajobrazów.
- Kierowca próbuje utrzymać potomstwo w stanie świadomości. Bo nie chce mu się potem nieść po schodach 20-kilogramowego dziecka i siat z zakupami.
- Coś może nagle wtoczyć się pod pedał gazu/hamulca i chwilowo go zablokować (przeżyłam to z piłeczką...)
- Musi równocześnie rozpakowywać batonika, odblokowywać tablet i rozdzielać gryzące się rodzeństwo.
- Poszukuje w miarę ustronnego miejsca na sikanie. W trybie pilnym.
- Ktoś właśnie rujnuje jego samoocenę, podważa kompetencje rodzicielskie i status materialny.
To teraz już wiecie.
Więcej empatii, mniej wypadków!
źródło zdjęcia
0 komentarze: